Jak Agnieszka zdobywała daleką północ - opowieść w odcinkach.

Postanowiłam się wybrać do Abisko w okolicy przesilenia letniego, bo wtedy to właśnie można najlepiej podziwiać "midnatt sol" czyli słońce o północy. Po 18 godzinach podróży, wylądowałam u celu. To znaczy na wysokości norwekiego Narvika, jakieś 200 km na północ od koła
podbiegunowego. Abisko to maleńska osada, z wielkim schroniskiem, jeziorem i górami dookoła.
Główną atrakcją jest tam wyjazd kolejką linową(troskliwy pan przy bramce każdego otula kocykiem przed wsiadaniem) na szczyt góry , gdzie można się rozsiąść z termosikiem i podziwiać zachód niezachodzącego słońca. Wrażenie jest niesamowite, zwłaszcza jeśli po wieczornym deszczu zobaczy się przy okazji tęczę o 23.30...
Poza tym jeśli komukolwiek Abisko skojarzyło się z górskimi wyprawami w górach, to nie mógł się bardziej mylić. Tam wszystko jest inne, począwszy od tego, że mało kto na te góry wchodzi. Północna Szwecja to już ziemia lapończyków. Oni tam sobie hodują renifery i znają wszystko na pamięć, więc nie wytyczają ścieżek - nie ma więc niemal szlaków. Jedyny (prowadzący dolinami) to Kungsleden ("szlak królewski"), a jeśli komuś się marzy wspinaczka to musi mieć dobrą mapę i sprzęt, bo po drodze to już tylko ewentualnie renifer albo knoty.
Zupełnie inny jest też sam krajobraz. Doliny są polodowcowe, jak z podręcznika do geografii albo kreskówki "Ice Age", czego przykładem jest Lapport (czyli lapońska brama).
Dolinki te wypełniają wyłącznie skarłowaciałe drzewka, przede wszystkim brzozy, i bardzo podmokłe łąki. I knoty, knoty, KNOTY!
Ale kiedy się już odbędzie sześciogodzinną wędrówkę do najbliższego schroniska, okazuje się że warto było. Choćby po to, żeby napić się wody wprost z jeziora wypełnionego wodą z lodowca. I chociaż nie ma tam prądu, zasięgu telefonicznego, a toalety to takie budki z serduszkiem, to nie ma też turystycznego zgiełku a jest wszechogarniający spokój.
Nie ma wiele na tym pustkowiu na szlaku ale kibelek jest i tobardzo zadbany w środku!

podbiegunowego. Abisko to maleńska osada, z wielkim schroniskiem, jeziorem i górami dookoła.
Główną atrakcją jest tam wyjazd kolejką linową(troskliwy pan przy bramce każdego otula kocykiem przed wsiadaniem) na szczyt góry , gdzie można się rozsiąść z termosikiem i podziwiać zachód niezachodzącego słońca. Wrażenie jest niesamowite, zwłaszcza jeśli po wieczornym deszczu zobaczy się przy okazji tęczę o 23.30...

Poza tym jeśli komukolwiek Abisko skojarzyło się z górskimi wyprawami w górach, to nie mógł się bardziej mylić. Tam wszystko jest inne, począwszy od tego, że mało kto na te góry wchodzi. Północna Szwecja to już ziemia lapończyków. Oni tam sobie hodują renifery i znają wszystko na pamięć, więc nie wytyczają ścieżek - nie ma więc niemal szlaków. Jedyny (prowadzący dolinami) to Kungsleden ("szlak królewski"), a jeśli komuś się marzy wspinaczka to musi mieć dobrą mapę i sprzęt, bo po drodze to już tylko ewentualnie renifer albo knoty.
Zupełnie inny jest też sam krajobraz. Doliny są polodowcowe, jak z podręcznika do geografii albo kreskówki "Ice Age", czego przykładem jest Lapport (czyli lapońska brama).

Ale kiedy się już odbędzie sześciogodzinną wędrówkę do najbliższego schroniska, okazuje się że warto było. Choćby po to, żeby napić się wody wprost z jeziora wypełnionego wodą z lodowca. I chociaż nie ma tam prądu, zasięgu telefonicznego, a toalety to takie budki z serduszkiem, to nie ma też turystycznego zgiełku a jest wszechogarniający spokój.
Nie ma wiele na tym pustkowiu na szlaku ale kibelek jest i tobardzo zadbany w środku!
