Łosiowisko

Czyli Bączek i Pączek na dalekiej pólnocy.

Moje zdjęcie
Nazwa:
Lokalizacja: Västerås, Västmanland, Sweden

wtorek, stycznia 31, 2006

Rozne takie zdjecia ze Szwecji







poniedziałek, stycznia 30, 2006

Szwedzki adwent

Wydawalo by sie, ze w protestanckim kraju Swieta beda duzo mniej widoczne niz w Polsce. Jakze mozna sie jednak milo zaskoczyc:) I wcale nie mowie tu o nawale dekoracji w centrach handlowych. Chodzi o to jak fajnie Szwedzi czekaja.
Na poczatku grudnia cala Szwecja zapelnia sie swiatelkami. Widok jest bardzo przyjemny i nieco rozjasnia ten najciemniejszy okres w roku. Doslownie w kazdym oknie stoja charakterystyczne swieczniki (teraz z malymi lampkami zamiast plomykow) i wisza roznej masci i rodzaju gwiazdy.
Ale na tym nie koniec. Kazdy wie, ze najfajniejsza czescia adwentu sa slodycze i majsterkowanie. Slodycze tez nie moga byc byle jakie. Obowiazkowo trzeba upiec Pepparkaka (juz cos o nich wspominalam - mniam!) i buleczki z szafranem i masa marcepanowa.
Ja jak zwykle takie wariactwa wyczynialam u Landehagow. Zebralismy sie ktoregos wieczora u nich w domu (gdzie swoja droga moglabym uchodzic za przedstawicielke egzotycznej urody bo to same blondasy) i sie zaczelo. Wszystkie duze dzieci przy stole wycinaly pierniczki i doslownie jak w 'Dzieciach z Bullerbyn' rozgrywaly sie walki o foremke swinke.
Nastepny punkt programu to buleczki z szafranem - koniecznie zwiniete w pewien okreslony sposob. Sa rozne wzorki - dla dziewczynek, chlopcow, na Swieta, dla Swietej Lucji... Czyli jednym slowem, niech zyja poganskie zwyczaje;)
Jak sie juz czlowiek nawcina takich slodyczy to moze spokojnie zajac sie czyms pozytecznym. Na przyklad majsterkowaniem. Udalo mi sie wkrecic z zona Seppo na taki 'majsterkowany wieczor' i bylo super. Od tamtej pory 'Pyssla' (czyli majsterkowanie) to moja ksywka w szkole.
A spotkanie bylo super. Siedzialam w takim TYPICZNYM szwedzkim domu - czerwonym z bialymi oknami i w srodku niczego. W wielkiej kuchni przy drewnianym stole zarzuconym drucikami, koralikami, farbkami i innymi niezbednymi akcesoriami i 'pysslowalam' sobie radosnie cwiczac przy okazji szwedzki. Nie obylo sie bez pytania do ktorego gimnazjum (odpowiednik liceum) chodze. HIHI.
NO, tak to na Swieta mozna czekac caly rok:)

Jak Szwedzi okradaja swiateczne drzewko

Szwedzi jak to Szwedzi maja swoje dziwactwa. Na szczescie nie wszystkie sa rownie przyjemne jak zapach ich ukochanych zgnilych sledzi (ktorych jeszcze nota bene nie probowalam).
Jedna z takich rzeczy jest swieto zwane po ichniemu Julgransplundring, czyli po naszemu pladrowanie choinki. Ogolnie chodzi o to, zeby bylo glosno, tloczno, wesolo i z duza iloscia slodyczy, a co do szczegolow to juz opowiadam.
Otoz w okolicy 12 stycznia (czyli kiedy drzewka juz nie sa takie sliczne), koniecznie w niedziele nalezy sprosic do siebie duza ilosc gosci w celu rozebrania choinki. Jesli jest sie przyzwoitym Szwedem to powinno na niej byc mnostwo slodyczy, a przede wsztstkim moich ukochanych Pepparkaka, czyli tych pysznosci cynamonowo-ziolowych ktore mozna kupic u nas w Ikei.
Zeby nie bylo za szybko wszystkie slodycze pakujemy do torebek - ma byc ich tyle ile ludzi sie sprosilo. Moze oczywiscie sie przydazyc,ze mamy w domu male Szwedziatka, ktore choinke spladrowaly wczesniej na wlasna reke - w takim przypadku slodycze trzeba koniecznie zakupic albo upiec swieze. Kiedy juz wszystko jest w trebkach a reszta ozdob spakowana nadchodzi punkt kulminacyjny programu czyli tance i spiewy. Ja mialam okazje pladrowac drzewko u rodziny rownie muzykalnej co zwariowanej i licznej wiec bylo bardzo wesolo. Janne gral na akordeonie, a mysmy radosnie plasali spiewajac o zielonych zabkach (co nie maja ogona ani uszek), o muzykantach, o tym co robia dziewczynki, chlopcy, i co caly skandynawski narod robi przez caly tydzien. Na koniec obowiazkowo wezyk dookola domu z piesnia na ustach, ze Swieta minely, ale przeciez za rok beda znowu. Potem juz tylko 'rakieta' (jak ktos nie wie, to wyjasniam,ze trzeba duzo tupac i halasowac) i wreszcie... choinka wylatuje PRZEZ OKNO!
Zaloze sie,ze juz zapomnieliscie o tych slodyczach w torebkach - ale wierzcie mi, ze szwedzkie dzieci by na to nie pozwolily. Nie nalezy im jednak zbytnio ulatwiac zycia i z tym wiaze sie kolejna tradycja - staw z rybkami.
Instrukcja obslugi do stawu:
  • Nalezy powiesic w drzwiach przescieradlo - najlepiej niebieskie z namalowanymi rybkami,ale przeciez wszystko zalezy od wyobrazni;)
  • ustawiamy sie w ogonku aedlug starszenstwa z najmlodszym na czele, ktore to dziece dzierzy w reku kij od szczotki ze sznurkiem i klipsem na koncu (albo wedke - jak kto woli)
  • Sadzamy kogos 'w wodzie' czyli za stawem i zarzucamy wedke,

Wylowic mozna rozne rzeczy, z para starych skarpetek wlacznie, ale na szczescie rybki sa uprzejme i przyjmuja reklamacje i przy odrobinie szczescia za ktoryms razem wylowimy cukierki:D
A skorosmy sie juz tak nameczyli to mozna usiasc i posilic sie spokojnie kawalkiem pysznego czekoladowego zakalca i resztka glögga. (A kto nie wie o czym mowa niech zaluje!)


Duze dzieci



Ten weekend, jak pewnie widac obfitowal w atrakcje. Typowo szwedzkie ale niekoniecznie typowe:) W sobote ja i moja nowa kolezanka Amanda (ta w rozowym;) wybralysmy sie do Sztokholmu do Junibacken. To takie miejsce dla dzieci w kazdym wieku, ktore jest swiatem Astrid Lindgren.

Od razu po przekroczeniu progu dzieci ktore juz jakis czas temu mialy nascie czuja sie jak Guliwer w krainie liliputow. Wszystko jest zrobione dla dzieci, kolorowe i... coz bede ukrywac STRASZNIE FAJNE! Schowki na kurtki to grzbiety ksiazek, wieszaki - kredki itp. Glowna atrakcja to taki malutki pociag, ktorym sie jedzie przez rozne bajki. TAK mi sie podobalo! Wagoniki jada, lataja, przekrecaja sie na rozne strony, sa miejsca gdzie czlowiek robi sie malutki i wielkosci naparstka, a mysz jest TAKA wielka. I byla RONIA! I SMOK! A przewodnikiem po tym swiecie byla Astrid, ktora slychac bylo zza swiatow...eee, z glosnikow znaczy.

Po przyjemnej przejazdzce idzie sie do Willi Smiesznotki. Oczywiscie jest tam Pippi i kon i jest bardzo smiesznie i na zywo, bo co jakis czas aktorzy odgrywaja male przedstawienie. A jak nie graja mozna szalec po calej Willi czego dowody znajda sie ponizej.

Biegówki


Jak juz mi sie napisalo, szwedzi nie usiedza minuty na miejscu. Obiawia sie to miedzy innymi tym,ze do tej pory nie znam swoich sasiadow - bo nigdy ich nie ma w domu, oraz tlumami na sciezkach rowerowych, lodowiskach i innych tego typu placowkach. Calkiem przyjemna sprawa zwlaszcza, ze mozna tu robic mnostwo rzecz rowniez zima.
W tym tygodniu na tapecie... NARTY BIEGÓWKI! Cos czego zawsze chcialam sprobowac a jakos nigdy nie bylo okazji. Tym razem w role nauczyciela wcielil sie moj mentor Kimmo (ktorego sobie nie obejrzycie bo gwiazda sesji zdjeciowej bylam ja;)). Tak wiec w niedziele rano wzielismy sprzet i pojechalismy do lezacego niedaleko mojego domu lasku. Na szczescie na pierwsza lekcje zostalismy na oslej laczce,zebym sobie kózka nie polamala nozek na gorkach. Na sporej laczce wytyczone byly dwa rownolegle tory wiec wystarczylo tylko postawic narty i jechac! I powiem Wam,ze naprawde jest to dosyc latwe!

Trzeba tylko pamietac,zeby nie isc na wielblada (dwie lewe, dwie prawe) i jakos sie jedzie. Jak dla mnie bomba! Mam nadzieje,ze znajdzie sie w Warszawie miejsce gdzie mozna ten przepyszny sport uprawiac bo sie autentycznie zkochalam:)

A po szczesliwym powrocie do domu w jednym kawalku padlam i... przespalam trzy godziny:D

piątek, stycznia 27, 2006

szwedzki sport


A tak oto wyglada zimowe popoludnie w Västerås. Chcialabym tylko zauwazyc,ze jest dopiero 14.oo a slonko calkiem nisko. Mam nadzieje,ze spokojnie ogladacie wszystko bo sie dopiero ucze obslugiwac to urzadzenie.

Jak to sie robi?

No wiec stalo sie. Najwieksza milosniczka zapachu dlugopisow przerzucila sie na klawiature. Ale co zrobic jak zlosliwe poczty elektroniczne nawalaja albo twierdza,ze wysylanie 150 maili dziennie graniczy ze spamem? Phi. No nie moja wina,ze probowalam pare razy wyslac zdjecia. Nie udalo sie. Dzieki zdobyczom nowoczesnej techniki bedziecie sobie mogli wszysy na biezaco czytac co ja tu porabiam:) A nawet skomentowac. Pod warunkiem oczywiscie,ze sama sie uporam z tym calym blogowaniem... Ale do adremu.
Jestem w Szwecji jak wszystkim wiadomo i wbrew pozorom nie marzne bardziej niz Ci co w domu sie ostali. Wlasciwie to mogliby tu przyjechac na ferie zimowe ogrzac sie troche. Ale grunt,ze jest snieg. A jak jest snieg to wiadomo - zimowe szalenstwo. A szwedzi niby z pozoru narod chlodny a poszalec umieja. Wiec ja tez, ale tylko troszke.
W zeszla sobote slonko pieknie swiecilo wiec co by nie marnowac takiej pieknej aury po treningu dalam sie wyciagnac na (nie nad - NA) jezioro w celu zazycia typowo szwedzkiego sportu pt. jazda na nozach. No dobrze, moze sie i nazywa inaczej ale ja ewidentnie przypielam sobie do butow cos co wygladalo jak noz z podstawka, po czym dostalam do raczek kijki. I tak to podpierajac sie patykami wyruszylam na podboj Jeziorka o wdziecznej nazwie Mälaren (tym razem, nie gniewaj sie Artur;) Musze przyznac,ze sport bardzo mi sie spodobal. Bardziej nawet niz jazda na zwyklych lyzwach bo bardziej przypomina jazde na rolkach. Pozatym mimo,ze jezdzi sie po wyznaczonym szlaku (jak to u szwedow odsniezonym i oznakowanym, co by sie nikomu nic nie stalo), to jednak jest to jazda po jeziorze a nie w kolko jak na karuzeli. 'Tor' do jazdy mial okolo 10 km ale poniewaz jestem ostraznym dziewczeciem pojezdzilam sobie na 'skroconej wersji' ktora miala okolo 3. Przyznam sie nieskromnie,ze niezle mi szlo (ani razu nie upadlam) i nawet umiem kontrolowanie hamowac.
Takie to mialam sportowe popoludnie.