Łosiowisko

Czyli Bączek i Pączek na dalekiej pólnocy.

Moje zdjęcie
Nazwa:
Lokalizacja: Västerås, Västmanland, Sweden

czwartek, lutego 01, 2007

Jak Agnieszka zdobywała daleką północ - opowieść w odcinkach.

Kiedy powiedziałam w szkole, że moim największym marzeniem jest zobaczyć samą północ Szwecji i zdobyć Kebnekaise, wszyscy moi szwedcy znajomi popatrzyli się na mnie z politowaniem i doszli do cichego porozumienia, że do reszty straciłam rozum z braku światła. Doszli też na moje szczęście do innego porozumienia i w ramach prezentu pożegnalnego, zamiast tradycyjnych kijków do "nordic walking" albo czegoś równie praktycznego, kupili mi wycieczkę niemal najdalej jak się da czyli do Abisko i zaopatrzyli w siatkę na ryby, ktorą przy wręczaniu biletów uroczyście włożyli mi na głowę. Jek się okazało, siatka na ryby była siatką przeciw "knotom" czyli małym, wstrętnym owadom, które z braku innych zwierząt licznie zamieszkują odległą północ a ich głównym pożywieniem są turyści. Bilety kolejowe na szczeście okazały się prawdziwe i już w kilka dni później jechałam w sypialnym przedziale tam gdzie słońce nie dociera... przez pół roku.
Postanowiłam się wybrać do Abisko w okolicy przesilenia letniego, bo wtedy to właśnie można najlepiej podziwiać "midnatt sol" czyli słońce o północy. Po 18 godzinach podróży, wylądowałam u celu. To znaczy na wysokości norwekiego Narvika, jakieś 200 km na północ od koła
podbiegunowego. Abisko to maleńska osada, z wielkim schroniskiem, jeziorem i górami dookoła.
Główną atrakcją jest tam wyjazd kolejką linową(troskliwy pan przy bramce każdego otula kocykiem przed wsiadaniem) na szczyt góry , gdzie można się rozsiąść z termosikiem i podziwiać zachód niezachodzącego słońca. Wrażenie jest niesamowite, zwłaszcza jeśli po wieczornym deszczu zobaczy się przy okazji tęczę o 23.30...
Poza tym jeśli komukolwiek Abisko skojarzyło się z górskimi wyprawami w górach, to nie mógł się bardziej mylić. Tam wszystko jest inne, począwszy od tego, że mało kto na te góry wchodzi. Północna Szwecja to już ziemia lapończyków. Oni tam sobie hodują renifery i znają wszystko na pamięć, więc nie wytyczają ścieżek - nie ma więc niemal szlaków. Jedyny (prowadzący dolinami) to Kungsleden ("szlak królewski"), a jeśli komuś się marzy wspinaczka to musi mieć dobrą mapę i sprzęt, bo po drodze to już tylko ewentualnie renifer albo knoty.
Zupełnie inny jest też sam krajobraz. Doliny są polodowcowe, jak z podręcznika do geografii albo kreskówki "Ice Age", czego przykładem jest Lapport (czyli lapońska brama). Dolinki te wypełniają wyłącznie skarłowaciałe drzewka, przede wszystkim brzozy, i bardzo podmokłe łąki. I knoty, knoty, KNOTY!
Ale kiedy się już odbędzie sześciogodzinną wędrówkę do najbliższego schroniska, okazuje się że warto było. Choćby po to, żeby napić się wody wprost z jeziora wypełnionego wodą z lodowca. I chociaż nie ma tam prądu, zasięgu telefonicznego, a toalety to takie budki z serduszkiem, to nie ma też turystycznego zgiełku a jest wszechogarniający spokój.





Nie ma wiele na tym pustkowiu na szlaku ale kibelek jest i tobardzo zadbany w środku!

jeszcze raz Västerås

Dalej męczę projekt, więc pooglądajcie sobie:)